Moje córki są dorosłe, a nawet obiadu sobie same nie zrobią. Skaczę wokół nich jak piesek i mam tego po dziurki w nosie

Zawsze marzyłam o byciu dobrą mamą. Przez całe dzieciństwo moich córek starałam się im pomagać, ułatwiać życie, wspierać w każdym momencie. Robiłam dla nich wszystko – od prania i sprzątania, po gotowanie ulubionych potraw. Chciałam, żeby czuły się kochane i otoczone opieką. Ale teraz, kiedy są już dorosłe, zaczynam widzieć, że poszłam o kilka kroków za daleko.

Mam dwie córki. Obie skończyły studia, mają swoje życie, ale wciąż zachowują się, jakby to ja była od rozwiązywania ich codziennych problemów. Kiedy wracają z pracy, jedyne pytanie, jakie słyszę, to: „Mamo, co na obiad?”. Oczywiście, obiad jest gotowy. Jest zawsze gotowy. Bo jak inaczej? Przecież one nawet nie podejmują prób, żeby coś samodzielnie ugotować. I tak codziennie.

Skacząc wokół dorosłych kobiet

Każdy dzień wygląda tak samo. Rano biegnę do pracy, a kiedy wracam, zaczynam kolejny „etat” – gotowanie, sprzątanie, pranie. Moje córki? Odpoczywają, przeglądają social media, oglądają seriale. A ja, zamiast odpocząć po własnym dniu pełnym pracy, nadal „skaczę” wokół nich, jakbym była ich osobistą służącą.

Z czasem zaczęłam zdawać sobie sprawę, że to ja stworzyłam tę sytuację. Od małego uczyłam je, że wszystko mogą dostać na tacy. Zamiast pokazać im, jak być samodzielnymi, odciążałam je z każdego obowiązku, bo „tak było szybciej i prościej”. A teraz, kiedy chciałabym, żeby zaczęły radzić sobie same, ich oczekiwania wobec mnie są większe niż kiedykolwiek.

Frustracja rośnie

Ostatnio zaczęło mnie to irytować coraz bardziej. Przychodzi dzień wolny i myślę sobie: „Może dziś zrobią coś same?”. Ale nie – jak zawsze słyszę: „Mamo, co dzisiaj zjemy? Zrób coś dobrego!”. Moja cierpliwość ma swoje granice, a teraz czuję, że osiągnęłam punkt krytyczny.

Nie mogę dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Mam dość bycia na każde ich zawołanie, jak piesek, który merda ogonem na każde polecenie. One są dorosłe, a ja jestem zmęczona. Ale jak to zmienić? Jak wyplątać się z tej matczynej pułapki, którą sama na siebie zastawiłam?

Konfrontacja z rzeczywistością

Kilka dni temu postanowiłam w końcu coś z tym zrobić. Usiedliśmy przy stole, a ja wyjaśniłam im, że od teraz muszą przejąć część obowiązków. Wiem, że to będzie dla nich szok, ale nie mogę dłużej udawać, że jestem ich prywatnym kucharzem. Reakcje były różne. Jedna z córek wybuchła śmiechem, sądząc, że żartuję, a druga spojrzała na mnie z niedowierzaniem, jakbym właśnie ogłosiła, że wyprowadzam się do innego miasta.

– Mamo, przecież zawsze to robiłaś, czemu teraz się zmieniło? – zapytała zdziwiona.

Odpowiedziałam spokojnie, że jestem zmęczona i chciałabym, żeby zaczęły być bardziej samodzielne. Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że moja próba postawienia granic spotkała się z niezrozumieniem. Czeka mnie jeszcze długa droga, zanim w końcu przestanę być „mamą od wszystkiego”.

A jak wy byście postąpili?

Czy kiedykolwiek znaleźliście się w podobnej sytuacji, gdzie bliscy oczekują od was zbyt wiele? Jak udało się wam postawić granice i nauczyć ich samodzielności? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku, jak poradzilibyście sobie z taką sytuacją!