Moja matka zawsze twierdziła, że wie, co dla mnie najlepsze… Teraz wiem, że to kosztowało mnie znacznie więcej

Kiedy byłam młodsza, zawsze polegałam na matce. Ona wiedziała, co robić, kiedy miałam problemy, i potrafiła znaleźć rozwiązanie na każdą sytuację. Przez lata ufałam jej bezgranicznie, ale dzisiaj widzę, jak bardzo te „dobre rady” mnie ograniczyły…

Wszystko zaczęło się, kiedy podjęłam najważniejszą decyzję w swoim życiu. Miałam szansę na coś więcej, ale posłuchałam jej, bo przecież matka wie najlepiej, prawda? A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało…

Zawsze wiedziała lepiej

Od najmłodszych lat moja matka miała na wszystko odpowiedź. „Ubierz to, będzie ci ciepło”, „Nie rób tego, bo to niebezpieczne”, „Wyjdź za niego, jest porządny”. To ostatnie pamiętam najlepiej. Miałam dwadzieścia trzy lata, kiedy poznałam Andrzeja. Był zupełnie inny niż chłopcy, których znałam wcześniej – poważny, stabilny, może trochę nudny, ale taki, który gwarantował bezpieczeństwo. Matka była nim zachwycona.

– „To dobry człowiek. Z nim będziesz miała spokojne życie”, mówiła, gdy zobaczyła nas razem.
Chciałam jej wierzyć, ale coś mnie powstrzymywało. W głębi duszy czułam, że to nie jest to, czego pragnę. Miałam marzenia, chciałam podróżować, zobaczyć świat, zrobić coś szalonego. Andrzej nie pasował do tych planów. Był jak kotwica – solidny, ale trzymający mnie w jednym miejscu.

Niechciany wybór

Mimo to, matka nie dała mi wyboru. „Nie znajdziesz nikogo lepszego. Jesteś już dorosła, trzeba myśleć o przyszłości”. Słowa te brzmiały jak wyrok. Wzięłam ślub z Andrzejem, a wraz z nim złożyłam wszystkie swoje marzenia w głębokiej szufladzie, z której nigdy nie miały już wyjść. Po ślubie wszystko zaczęło się zmieniać. Andrzej był odpowiedzialny, ale zimny. Brakowało mu spontaniczności, a ja, choć nie chciałam tego przyznać, zaczynałam się dusić w tej codzienności. Pracowałam w biurze, wracałam do domu, gotowałam obiad, a potem siedzieliśmy w ciszy przed telewizorem. Czy to miało być moje życie?

Ukryta prawda

Czas mijał, a ja próbowałam przystosować się do tego, co matka nazwała „dojrzałym wyborem”. Ale im więcej mijało lat, tym bardziej czułam się zagubiona. Wszystko, co kiedyś było dla mnie ważne, przestało mieć znaczenie. Kiedy moja przyjaciółka Zosia zaproponowała mi wspólny wyjazd na wakacje, niemal natychmiast odmówiłam. „Przecież Andrzej nie lubi wyjazdów, a ja nie mogę go zostawić samego”. Zosia wtedy tylko spojrzała na mnie i powiedziała: „Ale co z tobą?”. Te słowa utkwiły mi w głowie na długo.

Matka nadal trzymała nad wszystkim kontrolę. Zawsze wiedziała, co powiedzieć, aby mnie przekonać, że moje życie toczy się w dobrym kierunku. „Nie można mieć wszystkiego” – mówiła, kiedy narzekałam, że brakuje mi pasji i przygód. „Bezpieczeństwo jest najważniejsze”. Ale czy na pewno?

Kłótnie, które zmieniły wszystko

Ostatecznie to Zosia sprawiła, że zaczęłam dostrzegać, jak bardzo matka miała wpływ na moje życie. Kiedy po kilku miesiącach znów zapytała o wakacje, nie miałam siły jej odmówić. Powiedziałam Andrzejowi, że jadę, i wtedy zaczęła się prawdziwa kłótnia.

– „Jak możesz mnie zostawiać?!” – krzyczał, a ja próbowałam wytłumaczyć, że to tylko kilka dni.
– „Nie jesteś już tą kobietą, którą poślubiłem” – rzucił, co zabolało bardziej, niż chciałabym przyznać. Ale może to prawda? Może nigdy nie byłam tą kobietą, tylko matka mi wmówiła, że powinnam nią być?

Prawda wychodzi na jaw

Wakacje z Zosią były oddechem, jakiego potrzebowałam. Pierwszy raz od lat poczułam się wolna. Zaczęłam myśleć o tym, co zrobiłam ze swoim życiem i jak bardzo pozwoliłam matce decydować za mnie. Ale największy szok przyszedł, kiedy po powrocie do domu znalazłam list od Andrzeja. „Nie mogę dłużej tego znosić. Nasze małżeństwo to pomyłka”. To był koniec.

W tamtym momencie uświadomiłam sobie, że całe moje życie zbudowałam na czyichś radach, nie swoich wyborach. Matka chciała, żebym była szczęśliwa, ale to nie było moje szczęście. Moje marzenia, moje potrzeby – wszystko to zniknęło pod naporem jej „dobrych” rad.

Dziś wiem, że mogłam żyć inaczej, gdybym posłuchała siebie, a nie matki. Czy to, co zrobiła, było z miłości? Może. Ale wiem jedno – jej rady kosztowały mnie znacznie więcej, niż kiedykolwiek mogłam sobie wyobrazić.

Jak Wy byście postąpili na moim miejscu? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku!